Termin "wszechzaoranie" wprowadzam w celu opisania
fuzji dwóch uczuć. Pierwsze to niemoc wobec atakującego ze wszystkich stron
człowieczego badziewiolubstwa. Drugim jest satysfakcja z posiadania własnego
zdania i idącej za tym możliwości odrzucenia wszystkiego, za czym plebs gania z
pianą na pysku. A biega za własnym łajnem niestety.
Dziś dowiedziałem się, że jest coś takiego jak blogi o
modzie i że mogą one być bardzo popularne, wręcz opiniotwórcze. To czyni je
cennymi na tyle, że autorki współpracują z firmami odzieżowymi i robią dla nich
coś z pogranicza recenzji i promocji. Ryzykowny temat, bo przecież nic nie robi
danej marce lepiej niż wyzyskiwanie i darmowa reklama. Wtedy Iks nie płaci
Igrekowi, a jak Igrek jest bystry i mściwy, publikuje antyreklamę, która niby
Iksowi gówno zrobi, ale jednak ktoś tam to przeczyta i od razu powstaje wrzawa
w internecie. Sprawy nie można bagatelizować, bo gdy "Przekrój" opisze wszystko w ramach tematu numeru, będzie
już całkiem na poważnie.
To że im większa firma, tym mniejsze szanse na godziwe
traktowanie, jest smutnym standardem panujacym od dawna. Pewnie dopóki nie
wydarzy się coś ważnego, np. koniec świata, grube ryby nad maluczkimi rozczulać
się nie będą. Nie ma za bardzo o czym dyskutować, można zaorać temat i żyć tak,
by przed gigantami pochylać się jak najrzadziej.
Wszechzaoranie pojawiło się w moim sercu, gdy przejrzałem
radosną twórczość rzekomo poszkodowanej blogerki. Torebeczki, kokardeczki, pizdryki,
wywiadziki i wycieczki, do tego jakieś astronomiczne kwoty wydawane na ciuchy
lub kosmetyki. Jak to możliwe, że coś takiego staje się popularne? Nie wiem...
tzn wiem, ale wcale się dobrze z tym nie czuję. Pewnie sporej części
czytelniczek "bloga o modzie" nigdy nie będzie stać na taki tryb
życia i pozostaną beznadziejnie zapatrzone w tę, która pływa w luksusach. Coś
na kształt służki, która po kryjomu wącha płaszcz nowego amanta swojej
łajdaczącej się Pani. Już kilka razy dostawała baty za podbieranie pudru, ale
przecież gdy we własnym życiu nie można znaleźć nic ciekawego, trzeba się
fascynować cudzym. Nieważne, że grozi to poniżeniem ostatecznym.