U Orchid bez zmian. Wciąż pobożnie naśladują Mesyjasza Zagłady, czyli rżną z Sabatów na potęgę. Idzie im lepiej niż japońskim nastolatkom w graniu na konsolach. Coś tam w międzyczasie wspominali o szerszych horyzontach muzycznych, ale na razie takowych nie stwierdzono.
Debiut Amerykanów stał się najlepszym albumem Black Sabbath po 1978 r. "Gęby Szaleństwa" łapią się na drugie miejsce w rankingu. Niebawem skrajny brak oryginalności Orchid może działać na nas jak krem sułtański na dziewczyny do wzięcia, ale póki co zabawa jest przednia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz